Płoną światła w oknach
i gwiazdy krążą jak ćmy.
Dzień się z nocą spotkał
i chyba dawno już śpi.
Trzy uliczki biegną
nie dalej, niż sięga wzrok.
Zresztą wszystko jedno,
bo wszystko jest tu, o krok.
Z soboty na niedzielę
czasu dość,
nie przyjdzie nikt,
ani swój, ani gość.
Z soboty na niedzielę
więdnie kwiat,
nie liczy nikt
ani dni, ani lat,
ani dni, ani lat.
Strąca wiatr godziny,
porwana gubi się myśl,
może do dziewczyny
ktoś pisze pierwszy swój list.
Po pochyłym bruku
księżyca toczy się nów.
Milczy cień w zaułku
i dzwon, zmęczony po dniu
Z soboty na niedzielę...[3]
1. |
|
2. |
http://www.kppg.waw.pl/ |
3. |