Tytuł: |
Kamikaze wróć! |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1985 |
Pewnie zupełnie inaczej potoczyłaby się ta historia, gdyby… Piotr Fronczewski chciał śpiewać. Był 1984 r. i choć wykreowany przez niego Franek Kimono miał się znakomicie, aktor odmówił dalszej współpracy. Owo powodzenie Franek zawdzięczał między innymi znakomitej robocie realizatorów dźwięku Sławomirowi Wesołowskiemu i Mariuszowi Zabrodzkiemu. No i teraz „nakręceni”, pełni nowych pomysłów panowie zostali sami. I postanowili sami pokazać światu swoje umiejętności.
Wspomagać ich miało nowe narzędzie komputerowe, system MIDI. To było urządzenie, do którego podłączało się elektroniczne instrumenty, a ono pozwalało scalić je w jeden muzyczny „zespół”. Dawało to niespotykane do tamtej pory możliwości. Kupiono w Londynie sekwencer, czyli serce systemu, zaś w Pewexie, proste „klawisze”, prawie zabawki. To wszystko, plus fantazja muzyczna Sławka i Mariusza, sprawiło, że pierwsze próby okazały się wielce obiecujące i co najważniejsze, nowatorskie na naszym rynku. Owocem tych prób były kompozycje, pomysły brzmień, rozwiązania melodyczne. No, uzbierało się tego. Tylko, co z tym zrobić? Drogi były dwie, albo utwory instrumentalne, albo wpadające w ucho piosenki, opierające się na elektronicznym brzmieniu. Ostatecznie wybrano to drugie rozwiązanie. Do tego potrzebny był solista.
Od razu założyliśmy, że to musi być ktoś, kto zawładnie sercami dziewcząt – opowiada Sławomir Wesołowski. Na świecie panowała moda na takich ładnych, śpiewających chłopaków Thomas Anders z Modern Talking, Limahl z Kajagoogoo, czy George Michael z Wham!, to przykłady takich frontmanów. Wtedy ktoś powiedział mi o Grzegorzu Wawrzyszaku. Chodził do średniej szkoły muzycznej i to do klasy tego samego profesora Freya, u którego i ja wiele lat wcześniej studiowałem kontrabas. Tak więc grał na instrumentach i śpiewał, co prawda miał wygląd „zapuszczonego licealisty”, ale po dobraniu odpowiedniej fryzury i ubioru, spełniał nasze kryteria.
Z pierwszymi nagraniami nie było kłopotu Wesołowski i Zabrodzki byli pracownikami Polskiego Radia i to w studiu Trójki zarejestrowano dwie pierwsze piosenki „W 40 dni dookoła świata” i „Ordynarny faul”. Przyjęcie było bardzo życzliwie, zainteresowanie jeszcze większe. Tak naprawdę to miała być próba, doświadczenie na „żywym organizmie słuchaczy”, a tu niespodziewana, choć wymarzona, reakcja. O zespół, który jeszcze nie istniał, upomniała się telewizja, chciała nakręcić teledysk. Ale co pokazać? Komputery i solistę? Dobrano więc jeszcze dwóch muzyków i wymyślono nazwę grupy. Początkowa Papa Dock nie spodobała się cenzurze, zachowawszy inicjały zmieniono ją więc na Papa Dance.
Sprawy przybrały poważny obrót, kiedy w 1985 r. zgłosiła się wytwórnia płytowa „Tonpress” z propozycją nagrania singla. Tu już trzeba było odłożyć eksperymenty na bok, przyłożyć się do wyprodukowania chwytliwego materiału, który miał stać się prawdziwym hitem. Kiedy już z dziesiątków pomysłów wyselekcjonowano ten jeden jedyny, zamówiono tekst.
Poprosiliśmy Jacka Skubikowskiego – mówi Sławomir Wesołowski. To, co nam przyniósł nie spełniało naszych oczekiwań. Niezbyt dobrze współgrało z muzyką i nie posiadało zapadającego w pamięć szlagwortu. Bardzo lubiliśmy Jacka, więc nalegaliśmy na dokonanie zmian, ale on się uparł i mówił, że tak jest dobrze. No to zwróciliśmy się do Marka Dutkiewicza. Ten napisał tekst, jakiego oczekiwaliśmy. Ponieważ wszyscy występowaliśmy pod pseudonimami to i Marek podpisał się pod piosenką „Kamikaze wróć”, jako Wojciech Filipowski.
Piosenka spodobała się na tyle, że zespół (już w pięcioosobowym składzie) został zaproszony do festiwalowego koncertu „Od Opola do Opola”. To już była poważna próba dla muzyków, nie było miejsca dla komputerów, (choć wspierano się nimi). Tu trzeba było grać, śpiewać i tańcować. Sławek Wesołowski twierdzi, że ktoś złośliwie wyłączył odsłuchy i to spowodowało, że występ był nieudany, a po branży poszła plotka, że „Papa Dance”, to żadni muzycy, a figuranci podstawieni po to by udawać, że grają i śpiewają. Wielką i przebojową moc miał jednak „Kamikaze” skoro publiczność w głosowaniu na przebój sezonu przyznała mu druga lokatę.
Piosenka spodobała się także producentom z Zachodnich Niemiec, chcieli kupić do niej prawa, ale Wesołowski się uparł, sprzedam – powiedział, ale pod warunkiem, że ja to nagram z moim zespołem. W ten sposób wszyscy znaleźli się w legendarnym studio wytwórni „Hansa” gdzie zarejestrowano niemiecką i angielską wersję (pod tytułem „Kamikaze You’re Mine”). Sukces był mniej niż umiarkowany. Niemcy mieli przecież swoich „Modern Talking” grających podobną muzykę[2].
1. |
|
2. |
Halber, Adam |
3. |
http://www.angora.pl |