Tytuł: |
Zacznij od Bacha |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1977 |
W 1971 r. w życiu dwudziestojednoletniego Zbyszka Wodeckiego nastąpiły dwa ważne wydarzenia. Zdał egzamin do prestiżowej Orkiestry Symfonicznej krakowskiej rozgłośni Polskiego Radia oraz szykował się by zostać ojcem. Obydwa te obowiązki miały na niego spłynąć po wakacjach, na razie jednak było lato, trzeba było poważnie pomyśleć o życiu, czyli zarobić na zbliżające się chude miesiące. Miejscem, w którym przyszło mu realizować ten cel była restauracja „Parkowa”, dokładniej mówiąc, knajpa, w Świnoujściu. Występy szybko zdobyły sobie sławę, na tyle dużą, że podczas gdy konkurencja już zamykała, w „Parkowej” zabawa trwała w najlepsze. Ta sława dotarła i do ekipy krakowskiej telewizji, bawiącej na odbywającym się właśnie festiwalu studenckim FAMA. Wybrano się więc na zabawę. Był wśród zabawowiczów reżyser Andrzej Wasylewski. Wielbiciel jazzu, autor popularnych programów „Wieczór bez gwiazdy”. Panowie oczywiście się znali, ale tamtego wieczora, który zakończył się następnego poranka przy barze, znajomość została znacznie pogłębiona. W każdym razie podczas pożegnania padły słowa zachęty-deklaracji: „musisz wystąpić u mnie w programie”.
Skończyły się wakacje, mijały miesiące aż tu „Wasyl” dzwoni i mówi „mamy termin, nagrywamy program”. Tak naprawdę, opowiadał Zbigniew Wodecki, jestem z wykształcenia skrzypkiem, po ojcu trochę trębaczem, i choć śpiewałem nawet duet z Ewą Demarczyk, to nie byłem piosenkarzem. W repertuarze miałem przydatne w knajpie amerykańskie, słodkie standardy Deana Martina, czy Nat King Cole’a, „Oczarowanie”, „Everybody Loves Somebody”, ale jak na lokalny program w miejscowej telewizji... Opracowałem jeszcze wirtuozowsko na skrzypce „Tańce Rumuńskie” Bartoka, jakieś dwie piosenki napisane przez kumpla i program nagraliśmy. Zobaczył go ktoś z Warszawy, a dokładnie tym kimś był dyrektor pierwszego programu radia Andrzej Stankiewicz, namówił Piotrka Figla, a ten z Wojtkiem Mannem napisali mi piosenkę znaną jako „Muszelka”. Nagrałem to na lato 1972 r. i stałem się gwiazdą wakacji.
Tak rozpoczęła się kariera Zbigniewa Wodeckiego-piosenkarza. Kariera dosyć wstydliwa. No bo jakże to Kraków, Piwnica pod Baranami, Anawa, Ewa Demarczyk, Radiowa Orkiestra Symfoniczna, a tu „...że znajdziesz, lala, lala, la, mnie znowu, lala, lala, la”? Trzeba było pomyśleć o właściwym i „godnym” repertuarze.
Nie jestem pianistą, mówi pan Zbyszek, ale w domu był instrument po ciotce, profesorce Millerowej, więc jakoś tak usiadłem do fortepianu i zacząłem plumkać ładne funkcyjki. I wziąłem sobie nuty i zacząłem pisać aranże. Muzyka symfoniczna uczy aranżowania od mistrzów. No więc najpierw trąbki, potem puzony, w smyczkach byłem mocny, potem wymyśliłem chóry. W każdym razie napisałem kompletną partyturę.
Pozostawała sprawa tekstu. Miało paść na Janusza Terakowskiego, który co prawda tekściarzem nie był, tylko poetą, grafikiem i fajczarzem, ale żony obydwu panów się przyjaźniły, więc jakoś tak mimowolnie wyszło. Pan Janusz nie znał tego całego barokowego sztafażu aranżacyjnego, więc może nawet podszedł do sprawy bez należytej powagi i napisał pogodną piosenkę-przebudzankę.
Mając gotowy utwór pojechał Zbigniew Wodecki do Warszawy zmierzyć się z Orkiestrą Polskiego Radia Studio S-1, prowadzoną przez Andrzeja Trzaskowskiego. Wchodzę do tej ogromnej sali, wspomina, a tam same sławy, śmietanka polskich muzyków. Giganci. Patrzą na mnie pobłażliwie, Trzaskowski przywitał się zdawkowo. „Co ja tu robię?” – Pomyślałem, może trzeba uciekać póki czas? Rozłożyłem nuty, dyrygent pyta mnie o tempo, nabiłem rytm i... jak to wszystko nie gruchnęło, nie zabrzmiało. Przecież pierwszy raz usłyszałem to, co zapisałem w nutach. I ten Trzaskowski tak dyryguje, a ja widzę, że już zupełnie inaczej na mnie patrzy. Udaję, że spoko, że tak właśnie ma być, a tu serce we mnie łomocze ze wzruszenia i radości. Poczułem, że jestem koleś. Przeszliśmy z Andrzejem Trzaskowskim na „ty” i tak w ciągu paru minut z zastraszonego dwudziestoczterolatka, który pierwszy raz przyjechał z Krakowa do Warszawy zmieniłem się kompozytora, który coś potrafi. Poza tym, zawsze dobrze jest się podeprzeć na początku drogi mocnym nazwiskiem. A Bach, to jest bardzo mocne nazwisko[3], [4].
1. |
|
2. |
|
3. |
Halber, Adam |
4. |
http://www.angora.pl |