Tytuł: |
Zostańmy razem |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1998 |
Ojciec Jacka Łaszczoka, znanego dzisiaj jako Stachursky, grał na perkusji. Syn nie mógł iść w jego ślady, bowiem był harcerzem i udatnie występował śpiewając przy obozowych i biwakowych ogniskach. Jak wiadomo perkusja nie należy do ogniskowego instrumentarium. Nie zdecydował się także, choć tata namawiał, żeby zostać saksofonistą, bo przecież muzyk ten ma zajęte usta i nie może śpiewać. A Jacek miał silną determinację, żeby zostać artystą i to takim, którego będą podziwiać tłumy. Tę decyzje podjął już jako nastolatek i z pełną konsekwencją dążył do celu.
Zdecydowałem się na gitarę – opowiada, ale taką absolutnie amatorską. Chłopaki na obozie pokazali mi parę chwytów, ja sam wpatrywałem się w teledyski światowych artystów, żeby podglądać ich technikę gry. Ćwiczyłem bardzo pilnie, doszło do tego, że brałem instrument do ręki jeszcze przed pójściem do szkoły, po powrocie obiad, lekcje i znów gitara aż do późnego wieczora. Nie, nie siliłem się na jakieś finezyjne wygibasy, znałem sześć – siedem chwytów i to mi wystarczało. Może dlatego – śmieje się – piszę nieskomplikowane piosenki, oparte na tych najprostszych akordach.
Bowiem istnieje jeszcze inny powód, dla którego Jacek nauczył się grać na gitarze. Chodziły mu po głowie różne pomysły muzyczne, ale nie miał ich jak przekazać kolegom z zespołu, a był już wtedy solistą grupy Eve Boys. Teraz grając miał już możliwość bardziej precyzyjnego wyrażenia o co mu chodzi.
A pomysłów miał co niemiara, tyle, że nie wszystkie mógł od razu zrealizować. Tak było z pierwszym i do dziś jednym z największych przebojów Stachursky’ego, piosenką Zostańmy razem, wydanym w 1998 r. na płycie zatytułowanej Stachursky_1999.
Zręby tego utworu powstawały już pięć lat wcześniej – opowiada kompozytor. Jakieś takie wstępne melodyjki podgrywałem sobie na moim pianinie calisia. Szukałem elementu, który byłby dosyć charakterystyczny, podobny do tego, co w jednym ze swoich utworów wykorzystał zespół Bon Jovi. Zresztą to był czas mojej fascynacji grupami typu Bon Jovi, czy Van Halen. No więc szukałem tego pomysłu, a kiedy wydało mi się, że go znalazłem postanowiłem całość oddać w ręce fachowca. A takim był Tadeusz Grabowski, bardzo utalentowany kompozytor i producent muzyczny, z którym już przedtem zrobiliśmy parę dyskotekowych utworów. W każdym razie on nadał piosence ostateczny kształt i de facto jest kompozytorem. Ja natomiast napisałem tekst.
O samej treści piosenki za chwilę, najpierw zdumiewająca informacja o technice pisania tekstów przez Jacka Stachursky’ego. Otóż najpierw powstaje wersja… anglojęzyczna. Autor pisze po angielsku, bowiem: lepiej mi się potem pisze tekst w języku polskim, jeśli przedtem mam tekst w języku angielskim – powiada. Po prostu rymy angielskie bardziej przylegają do muzyki, świetnie ją uzupełniają i jak już ma się wersję angielską, łatwiej dobrać rymy polskie. „Zostańmy razem” na początku nazywał się „Let’s stay together” i w takiej wersji na początku ją śpiewałem.
Mimo, że piosenka była gotowa już w 1994 r., wydano ją na płycie dopiero cztery lata później. Nie liczono na sukces? Nikt się nawet nad tym nie zastanawiał. Stachursky w tamtym czasie to była licząca się marka w muzyce dyskotekowej, tam miał odnosić i odnosił sukcesy. W wytwórni płytowej nikt nie chciał słyszeć o wydawaniu jakiejś rockowej ballady. Tymczasem w 1997 r. Jacek postanowił zrezygnować ze śpiewania z playbacku i założył zespół, z którym, co było ewenementem, występował na żywo w dyskotekach, a wkrótce także na koncertach. To tam testowali na publiczności jak zostaną przyjęte piosenki niekoniecznie „pod nogę”. No i wtedy, jak się Państwo domyślają, okazało się, że Let’s stay together, to wielki przebój, który zaczął żyć własnym, choć jeszcze nieoficjalnym, życiem. Stali bywalcy koncertów domagali się piosenki i tak utwór poszedł w klubowy świat. Wydawnictwo nie mogło tego nie zauważyć i w końcu umieściło na płycie.
Potrzebny był polski tekst. Według swojego angielskiego „szablonu” napisał go Stachursky. Powstawał na raty – wspomina. Doszło do tego, że ostatnią zwrotkę, napisałem już chyba w studio, naprędce, bo okazało się, że pierwotna wersja jest zbyt krótka. Czy to wyznanie miłosne skierowane do konkretnej dziewczyny? Nie, raczej ma coś wspólnego z wyrachowaniem. Uważałem, że to rodzaj zawsze chętnie akceptowanego przesłania. No i bardzo sprawdza się na estradzie. Na ogół wybieram wśród publiczności jedną panią i śpiewam, jakby specjalnie dla niej. A każda z obecnych na stali marzy, żeby i jej ktoś zaśpiewał „zostańmy razem”. Ten chwyt zawsze się sprawdza[2], [3].
1. |
|
2. |
Halber, Adam |
3. |
http://www.angora.pl |