Tytuł: |
Psalm stojących w kolejce |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1980 |
Gdyby zadać sobie pytanie dlaczego reżyser Krzysztof Bukowski i kompozytor Wojciech Trzciński zdecydowali się zrealizować musical „Kolęda nocka”, odpowiedzi należałoby szukać w dziedzinie… fizyki. Brzmiałaby ona: „bo istniało ciśnienie”. A właściwie podciśnienie. Kwiecień 1980 r. Wyglądało na to, że Władza trzyma się jeszcze nieźle, ale coś „pęczniało”, „bulgotało pod pokrywką”, „czegoś” oczekiwano.
No i wtedy nasza dwójka pomyślała, że dobrze byłoby wystawić coś monumentalnego, na tyle mocnego, żeby potrząsnąć „coraz bardziej otaczającą nas rzeczywistością”. Skąd wziąć materiał na takie przedsięwzięcie? Z „szuflady” Ernesta Brylla. Poeta był znany z zaangażowanych utworów, realizowanych z wielkim rozmachem, z udziałem pierwszej wielkości gwiazd. Weźmy „Zagrajcie nam dzisiaj wszystkie srebrne dzwony” a w nim Maryla Rodowicz, Daniel Olbrychski, Halina Frąckowiak, Stan Borys. Tak, Bryll był odpowiednim adresem, tym bardziej, że pod koniec lat siedemdziesiątych Władza wydawała się stracić dla niego sympatię.
Krzysiek miał pomysł na przedstawienie – opowiada Wojciech Trzciński. Znaliśmy się z Bryllem, udaliśmy się więc do niego i mówimy, że trzeba napisać musical o Polsce, o Polakach, że interesuje nas opowieść o losie narodu. I czy się zgodzi, że my z fragmentów jego dramatów, wierszy ułożymy rodzaj puzzli. No i że jeśli coś ma w „szufladzie” to niech pokaże. Nie bardzo chciał tę „szufladę” otwierać, ale tu wkroczyła do akcji Małgosia, żona Ernesta. Dzięki jej interwencji trafiło w nasze ręce osiem linijek tekstu zaczynającego się od słów, „za czym kolejka ta stoi”. Zrąb późniejszego „Psalmu stojących w kolejce”.
Trzciński nie chciał pisać musicalu w stylu amerykańskim. Dopiero co wrócił ze Stanów, bowiem zafundował sobie stypendium, żeby sprawdzić na czym polega tamtejszy fenomen muzycznego przedstawienia. Zachował się fragment jego ówczesnego wywiadu, w którym przekonuje, że musical broadwayowski jest zupełnie obcy naszej kulturze i, że trzeba szukać czegoś nowego.
Do szukania tego „nowego”, przystąpiła nasza trójka twórców, ale jest i czwarty. Andrzej Cybulski, właśnie awansował na dyrektora Teatru Muzycznego w Gdyni. Chciał pokazać coś innego niż grane tam dotychczas operetki, wodewile i amerykańskie musicale. Wydawał się być dobrym partnerem dla Bukowskiego i Trzcińskiego, który o wizycie w Gdyni opowiada tak:
Znaleźliśmy się w świeżo wybudowanym, pachnącym farbą budynku. Usiedliśmy na widowni, przed nami wielka scena, w głębi drzwi.
– Andrzej – mógłbyś poprosić o otwarcie tych drzwi– mówi Krzysztof
– To są drzwi do transportu dekoracji, nic ciekawego.
– Niech otworzą.
Otworzyli, a tam jeszcze jedne drzwi.
– Andrzej – mógłbyś poprosić, żeby i te otworzyli.
Otworzyli, a za nimi wiosenny las i kamienna droga wijąca się pod górę.
– O i tędy będzie schodził chór, procesja ze sztandarami, dziesiątki osób, roztoczył swoją nagłą wizję Krzysiek.
Ale to nie był koniec żądań. Teraz przyszła kolej na Trzcińskiego.
– Wybacz Andrzej, ale nie widzę w twoim zespole solistów, którzy daliby radę wyzwaniu. Tu są potrzebne zupełnie inne głosy. Proponuję Teresę Haremzę i Krysię Prońko.
Siła przekonywania była tak wielka, że wtedy, w kwietniu osiemdziesiątego, podpisano umowę. Premierę zaplanowano na listopad. Rozpoczęły się przygotowania do przedstawienia, któremu nadano tytuł „Kolęda nocka”. Kompozytor część utworów pisał w swoim pokoju w sopockim hotelu Grand, Ponieważ nie miał do dyspozycji instrumentu, posługiwał się rodzajem organek, w które się dmuchało, zaś melodię wygrywało na klawiaturze. Czy i tak powstał „Psalm stojących w kolejce”?
Tych osiem linijek tekstu – wspomina – było świetnym materiałem na refren, ale co dalej? Napisałem muzykę, tyle, że teraz wyglądało to jak canto. W tym nowym układzie potrzebny był refren. Ernest niechętnie pisze do muzyki, ale nagrałem mu szkic songu i poprosiłem o dokończenie. Spisał się genialnie, to jego „Bądź jak kamień, stój wytrzymaj”, było tak mocne, tak nośne, tak potrzebne Polakom. Potrzebne zawsze, ale w tamtej chwili szczególnie.
Próba w teatrze. Chór, statyści, orkiestra, w sumie kilkadziesiąt osób. Krystyna Prońko, śpiewa „za czym kolejka ta stoi”. Kończy, pełna wzruszenia chwila ciszy wreszcie aplauz. I tak już miało być na każdym przedstawieniu, aż do końca „Karnawału Solidarności”. Potem „Kolędę Nockę” zdjęto z afisza, dekoracje zniszczono. Miała pójść w zapomnienie. Ale nie poszła. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych Wojciech Trzciński został dyrektorem artystycznym Teatru Muzycznego, zapukał do jego gabinetu, teatralny bibliotekarz. Skromny pan w drelichowym fartuchu. Pod ręką niósł oprawiony w zielone płótno tom. „Może się to panu przyda, schowałem to na lepsze czasy”. To był oryginał partytury „Kolędy nocki”[2].
1. |
|
2. |
Halber, Adam |
3. |
http://www.angora.pl |