Zgłoszenie do artykułu: Brzydcy

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez Ośrodek Kultury „Biblioteka Polskiej Piosenki” zgodnie z Rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE i ustawą o ochronie danych osobowych z dnia 10 maja 2018 (Dz. U. poz. 1000), w celu wymiany informacji z zakresu polskiej pieśni i piosenki. Wymiana informacji będzie się odbywać zarówno za pośrednictwem niniejszego formularza jak i bezpośrednio, w dalszym toku spraw, redaktora bazy danych, prowadzącego korespondencję z właściwego dla niego adresu mailowego.
Administratorem danych jest Ośrodek Kultury „Biblioteka Polskiej Piosenki” z siedzibą w Krakowie przy ulicy Krakusa 7. Wszelkie dokładne informacje o tym jak zbieramy i chronimy Twoje dane uzyskasz od naszego Inspektora Ochrony Danych Osobowych (iodo@bibliotekapiosenki.pl).
Wszystkim osobom, których dane są przetwarzane, przysługuje prawo do ochrony danych ich dotyczących, do kontroli przetwarzania tych danych oraz do ich uaktualniania, usunięcia jak również do uzyskiwania wszystkich informacji o przysługujących im prawach.

Tytuł:

Brzydcy

Autor słów:

Wołek, Jan

Autor muzyki:

Ścierański, Krzysztof

Data powstania:

1987

Informacje

Co to się działo? Co się działo? (i nie jest to bynajmniej cytat z piosenki Wojciecha Młynarskiego Jesteśmy na wczasach). Otóż co to się działo, kiedy Grażyna Łobaszewska, artystka nieprzesadnej urody zaśpiewała, i to jak!, tę piosenkę. Zbladły Czas nas uczy pogodyCałkiem spokojnie wypijam trzecią kawę. Zbladły przy słowach brzydka ona, brzydki on, a taka ładna miłość. Dla mnie nie ma lepszej piosenki w repertuarze pani Grażyny. Piosenki autobiograficznej? Śpiewanej „ku pokrzepieniu”? Spróbujmy te sprawę wyjaśnić.

Jazzmani lubią swój gatunek bo można w nim zaszaleć, czytaj: improwizować. Czasami jednak bywa, że kilka taktów takiej improwizacji, albo choćby kilka nutek, wymyka się spod kontroli i przechodzi do zupełnie innej muzycznej szuflady stając się materiałem na... piosenkę. Wśród naszych muzyków jazzowych takie wypadki zdarzają się Włodzimierzowi Nahornemu, Januszowi Stroblowi i jednemu z bohaterów dzisiejszego opowiadania, Krzysztofowi Ścierańskiemu.

Był 1987 r. Grażyna Łobaszewska otrzymała propozycję nagrania albumu. Rozpoczęło się kompletowanie repertuaru.

Grażyna wiedziała, że oprócz jazzu jestem fanem muzyki soul, opowiada Ścierański, a ona takich klimatów właśnie szukała. Spytała więc, czy nie miałbym dla niej czegoś w tym stylu. Spotkaliśmy się, ja zagrałem jej kilka melodii i okazało się, że mam. Wybrała dwie kompozycje, ale jedną z nich jakoś szczególnie się zainteresowała.

Muzyka na płycie była dziełem różnych twórców, wspólnym mianownikiem miały być teksty jednego autora. Wybrano Jana Wołka.

I tak oto znaleźliśmy się na strychu wielkiej, starej kamienicy przy warszawskim Placu Trzech Krzyży, gdzie podówczas mieściła się pracownia poety.

Pamiętam moment, w którym się u mnie pojawiła, opowiada Janek. Przyjechała ze swoim nowym narzeczonym, muzykiem. Nie powinienem o tym mówić, ale przecież nie da się ukryć, że Grażyna jest osobą która pięknie śpiewa, ma naprawdę cudowny, czarny głos, który uwielbiam, ale umówmy się, nie jestem pewien czy by się zmieściła w pierwszej piątce Miss Polonia. Mogłaby się nie zmieścić. W dodatku ten jej narzeczony, który był świetnym muzykiem, też by się w pierwszej piątce konkursu urody nie zmieścił. Natomiast piękne było to, jak weszli. Dwoje ludzi o powiedzmy „niebanalnej” urodzie, tak czule trzymających się za ręce, tak ciepło okazujących sobie bliskość, tak jakoś jasno się zrobiło. Wyjęła taśmy z muzyką. Jako pierwszą nastawiła melodię, na której, widziałem to, wyraźnie jej zależy. Tak słuchałem tego, patrzałem na nich, na to świeżutkie uczucie, i już wiedziałem o czym będzie ta piosenka.

– Przyjdź jutro – powiedziałem

– Jak to jutro?

– No jutro tekst będzie gotowy.

Następnego dnia, znów trzymając się za ręce, para pojawiła się na strychu Jana Wołka. Ten, z dobrze ukrywanym zakłopotaniem zaśpiewał im piosenkę, bojąc się gwałtownej reakcji odrzucenia. I gwałtowna reakcja była. Łzy, dreszcz wzruszenia, gęsia skórka. Od razu zrozumieli i zaakceptowali przesłanie tekstu.

Te wszystkie uczucia słychać w nagraniu. Doszło do niego w radiowym studio na Myśliwieckiej. Pojawił się kompozytor z gitarą basową rozpoczęto pracę nad utworem. Rzadko się zdarza tak pracować, wspomina Krzysztof Ścierański, nagraliśmy raz, świetnie, „ale może spróbuję inaczej”, mówi Grażyna. Znów świetnie. I tak cztery razy. Każda wersja równie doskonała. Nie wiedzieliśmy, którą wybrać.

Przez skromność pomija własny wkład w nagranie. To jego pomysłem jest wyrafinowany wstęp i grany na basie jakby drugi głos towarzyszący wokalistce. Do tego rasowa, rockowa solówka gitarowa Ryszarda Sygitowicza i dostaliśmy ponadczasowy utwór, od którego nazwano cały album.

Wersji doczekał się licznych. Aktorskie wykonania Katarzyny GroniecJustyny Szafran, duety: Kasi WilkKubą Badachem oraz niezbyt udany ŁobaszewskiejMaciejem Maleńczukiem. Z nowości, finalistka programu „Jak oni śpiewają” Agnieszka Włodarczyk.

Na czym polega fenomen ten piosenki? Kompozytor wyjaśnia: „na jej prostocie”. Tylko z pozoru ma rację. Policzyłem. Całość, tak naprawdę, opiera się zaledwie na siedmiu dźwiękach. Tylko nie każdemu jest dany ten przebłysk geniuszu, żeby wiedzieć w jakiej kolejności je ustawić[2].

Bibliografia

1. 

http://www.kppg.waw.pl/Strona%202019/sngPltX.php?utwor=24855
Katalog Polskich Płyt Gramofonowych [odczyt: 01.06.2022].

2. 

Halber, Adam
Brzydcy, „Angora” nr 49/2009 (http://www.angora.pl), Wydawnictwo Westa-Druk, Łódź 2009.