Chłopcy z naszej ulicy

Zgłoszenie do artykułu: Chłopcy z naszej ulicy

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez Ośrodek Kultury „Biblioteka Polskiej Piosenki” zgodnie z Rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE i ustawą o ochronie danych osobowych z dnia 10 maja 2018 (Dz. U. poz. 1000), w celu wymiany informacji z zakresu polskiej pieśni i piosenki. Wymiana informacji będzie się odbywać zarówno za pośrednictwem niniejszego formularza jak i bezpośrednio, w dalszym toku spraw, redaktora bazy danych, prowadzącego korespondencję z właściwego dla niego adresu mailowego.
Administratorem danych jest Ośrodek Kultury „Biblioteka Polskiej Piosenki” z siedzibą w Krakowie przy ulicy Krakusa 7. Wszelkie dokładne informacje o tym jak zbieramy i chronimy Twoje dane uzyskasz od naszego Inspektora Ochrony Danych Osobowych (iodo@bibliotekapiosenki.pl).
Wszystkim osobom, których dane są przetwarzane, przysługuje prawo do ochrony danych ich dotyczących, do kontroli przetwarzania tych danych oraz do ich uaktualniania, usunięcia jak również do uzyskiwania wszystkich informacji o przysługujących im prawach.

Tytuł:

Chłopcy z naszej ulicy

Autor słów:

Kreczmar, Adam

Autor muzyki:

Korcz, Włodzimierz

Data powstania:

1981

Informacje

Znam ulicę niedługą, nieładną, która dla mnie została stworzona.

Na podwórku – piłkarski stadion, przy śmietniku – reduta Ordona...

Kto na lody w upał pożyczy, da parasol, gdy pada deszcz?

Tylko chłopak z naszej ulicy – i dziewczyna czasami też.

Moja ulica to róg Grójeckiej i Opaczewskiej. Przedostatnia kamienica w Warszawie w kierunku na Kraków. Za nami ogródki działkowe ze swoimi tajemnicami i pola uprawne. Pewnie, że na podwórku był kąt do grania w piłkę. I piaskownica do gry w pikuty. Był też skwer na którym „gitary nie milkły”. I dziewczyny czasami też.

Piotr Fronczewski: Moja ulica była bardzo podobna do tej kreczmarowskiej. Wilcza przy Marszałkowskiej, śródmieście Warszawy, wokół jeszcze trochę gruzów. Tam ganiało się „za fajerką”, tam w jakimś zrujnowanym zakamarku paliło się pierwsze papierosy. Dobrze można się było ukryć przy grze w chowanego, zmylić ślady w zabawie w podchody. Wbrew zamiarom moich rodziców wychowywałem się troszkę na podwórku. Tam poznałem odrobinę pięknych, odrobinę szpetnych „chłopców z naszej ulicy”.

Włodzimierz Korcz: Piotrkowska, długie podwórko. Mieszkaliśmy w oficynie. Tam się wydarzyły najważniejsze rzeczy w moim życiu. Tam po raz pierwszy jechałem na rowerku. Trójkołowym. Potem na normalnym. Tam uczyłem się rzucać śnieżkami na wysokość czwartego piętra. Tam był dozorca-analfabeta, któregośmy się wszyscy bali, ale to on został moim pierwszym idolem. Bo nie chodził do szkoły, nie musiał się uczyć, a budził wśród dzieciarni powszechny strach. I ja wtedy marzyłem, żeby być takim dozorcą.

O te bruki potłukłeś kolana, grając dzielnie na lewej obronie,

Tu dłużyła się noc przepłakana gdy dozorca cię z pasem dogonił...

I na kogo można tu liczyć, gdy nieszczęście kłuje jak jeż?

Na chłopaków z naszej ulicy, na dziewczyny czasami też!

W 1964 r. Jan Pietrzak udał się do klubu Dziekanka, gdzie, jak usłyszał, studenci Akademii Sztuk Pięknych zakładają kabaret. Wyszedł w towarzystwie Jonasza Kofty i Adama Kreczmara. Zaproponował im współpracę z sobą, czyli kabaretem Hybrydy. Spodobała mi się dobra jakość ich tekstów – wspomina. Kreczmar pisał tradycyjnie, powiedziałbym w duchu Skamandra, ale z przewrotnego punktu widzenia... pisał dużo ładnych, dobrze skonstruowanych wierszy. Taka tradycyjna, rymowana, porządna literatura.

Nieczęsto można było Kreczmara zobaczyć na estradzie. Dużo chorował, całe tygodnie spędzał w szpitalach. Jeśli już zdecydował się na występ, czytał tekst z kartki, jakby mocno onieśmielony. Nikt nie może sobie przypomnieć, czy (to już było, wiele lat po Hybrydach) w kabarecie Pod Egidą czytał i ten wiersz, czy to od razu miał być tekst piosenki.

Czas w pośpiechu figle nam płata, piłka toczy się w bramkę pustą...

Wyrósł człowiek już z małolata i do kina puszczają na ósmą)

Głupia wiosna kwiatami krzyczy, czyjeś włosy pachną jak bez...

Patrzą chłopcy z naszej ulicy, i dziewczyny na chłopców też...

Włodzimierz Korcz: Nie mogę pogodzić się z tym, że Kreczmara nie ma (zmarł w 1982 r. przyp. A. H.), bo miał obowiązek napisać do dzisiejszego dnia cały szereg fantastycznych tekstów. Bo to była najpiękniejsza liryka w ówczesnej piosence, no może poza Jeremim Przyborą.

Ja napisałem muzykę do zaledwie dwóch. Mądrych, pięknych, wzruszających, w sumie utrzymanych w podobnym klimacie. To „Mój pejzaż” i „Chłopcy z naszej ulicy”. Ta ostatnia ma urodę wręcz zniewalającą. Kiedy Janek Pietrzak dał mi to, żebym napisał muzykę zrozumiałem, że to jest tak piękny tekst, że nie mam prawa „zepsuć” go muzyką. Proszę zauważyć, że tam muzyki prawie nie ma. To jest najprostsza piosenka w sensie melodycznym, jaką w życiu napisałem. Canto składa się z zaledwie dwóch, stale powtarzanych taktów. Cztery razy ten sam powtarzający się motyw, czyli zaprzeczenie jakiejkolwiek urody muzycznej. Gdybym napisał coś bardziej skomplikowanego, straciłby tekst, a on był najważniejszy. I jestem dumny z siebie, że nie zabrałem nic Kreczmarowi, bo to jest wiersz nadzwyczajny.

Kompozytor, choć jak mówi chciał jak najoszczędniej gospodarować nutami, wpadł jednak na pewien pomysł aranżacyjny, który podkreślił wagę słów poety. Nadał piosence „chłopacki” charakter. Otóż wymyślił on, że wstęp i zakończenie zostaną odgwizdane. I taką też wersję nagrano w 1984 r.

Potem człowiek zdoroślał ze szczętem został kimś, czyli zszedł na manowce;

Już magistrem czy może docentem, albo nawet obcokrajowcem...

Lecz gdy sprawy masz zasadnicze, tak się składa, że zajrzeć chcesz

Do chłopaków na naszą ulicę i do dziewczyn czasami też...

Jan Tadeusz Stanisławski: Janek Pietrzak miał i nadal ma bardzo cenną cechę. Nie jest zawistny. I to ta cecha charakteru sprawiła, że zdecydował iż to Piotr Fronczewski będzie śpiewał „Chłopców”. To musiało być wielkie wyrzeczenie, bo przecież to takie panajankowe klimaty. Ale nie, sztuka przede wszystkim. I choć do dziś zdarza się Pietrzakowi wykonywać tę piosenkę, to wtedy, będąc przekonanym, że znalazł najlepszego interpretatora, „oddał” ją Fronczewskiemu. I miał po stokroć, rację.

Dostałem ją „z rozdzielnika”, opowiada aktor. Czy jakoś specjalnie pracowałem nad interpretacją? Nie. Bo to jest tak ładne, tak „proste”, że to trudno zepsuć. Poetycki tekst, melancholijny, refleksyjny, do tego jeszcze klimat zadymionej piwniczki Egidy. To był samograj i jedynym zadaniem wykonawcy było nie przeszkadzać. Zresztą ja nie śpiewam, ja „przedłużam dźwięki”.

Czy ulica stoi jak stała? Czy gitary w zaroślach umilkły?

Rozsypała się stara wiara, Ale przecież ludzie nie szpilki

To piosenka wzbudzająca wielkie emocje. Słyszałem ją dziesiątki razy, znam na pamięć tekst, ale nadal nie mogę opanować wzruszenia. Może nawet i łez.

Włodzimierz Korcz: Profesjonalista nie wzrusza się własną twórczością. Nie reaguję emocjonalnie na moje piosenki. To znaczy, tak mi się wydawało, aż przyszedł dzień, kiedy podczas jubileuszowego koncertu Ali Majewskiej zdecydowałem się sam zaśpiewać „Chłopców”. Wytrzymałem dzielnie prawie do końca, ale przy ostatnich dwóch linijkach tak mnie coś ścisnęło za gardło, że nie mogłem wydobyć dźwięku. Jak jakiś ostatni szmirus. Mimo całego „rozumu” i zasad, jednak łzy w oczach były. Wstydzę się trochę tego, ale co zrobić?

I bez żadnych ubocznych przyczyn dopomoże ci w życiu, gdzieś,

Starszy pan – niegdyś z naszej ulicy, starsza pani – czasami też.

Mokre oczy, suchość w gardle. Kurtyna! I jeszcze wolne nakrycie przy wigilijnym stole. Dla „chłopaka z naszej ulicy, dla dziewczyny czasami też”[1].

Bibliografia

1. 

Halber, Adam
Chłopcy z naszej ulicy, „Angora” nr 52/2009 (http://www.angora.pl), Wydawnictwo Westa-Druk, Łódź 2010.