Tytuł: |
Malowana piosenka |
|
Malowana lala |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1962 |
W 1962 r. szykowano się do II Międzynarodowego Festiwalu Piosenki w Sopocie (z siedzibą w hali Stoczni Gdańskiej). Na fali odnowy w polskiej muzyce rozrywkowej, postanowiono otworzyć małe okienko dla big beatu. „Młodość” miała być reprezentowana przez zespół Czerwono-Czarni.
Dziś już nie wiadomo, czy owo okienko uchylili twórcy festiwalu, czy Jacek Nieżychowski, dyrektor estrady Szczecińskiej. Rok wcześniej w atmosferze skandalu, podkupił zespół Franciszkowi Walickiemu, zaproponował artystom etatową pracę, no i teraz chciał pokazać swój skarb „szerokiej widowni”, bo festiwal miał być transmitowany dla krajów socjalistycznych, w tym przede wszystkim do Związku Radzieckiego. Czerwono-Czarni mieli wystąpić w Dniu Polskim.
Kłopot był w tym, że grupa polskich piosenek w repertuarze nie miała. Co najwyżej spolszczone utwory zagranicznego, lub zgoła nieznanego pochodzenia.
– Zaśpiewacie „Malowaną lalę” – usłyszeli muzycy, przed wyjazdem na próby do Warszawy.
I wtedy blady strach (przed telewizyjnym występem) zamienił się w czarną rozpacz. Znali tę Malowaną lalę to było przedwojenne tango z repertuaru Chóru Dana. Z muzyką od biedy może jeszcze dałoby się coś zrobić, ale tekst? Co z tekstem , w którym mamy na przykład takie coś:
Malowana lalo, bez serca i bez duszy
Nic nigdy cię nie wzruszy, gdyż w tobie drzemie zło.
To się do big beatu zdecydowanie nie nadawało. Protest przeradzał się w bunt. Tymczasem w Warszawie, co za ulga, czekała na nich zupełnie inna, choć też daleka od oczekiwań piosenka. Opowiada Marek Sart, kompozytor.
Zaproponowano mi kierownictwo muzyczne festiwalu. Zgodziłem się, ale pomyślałem, żeby troszkę odświeżyć repertuar i oprócz walczyków i południowych rytmów, dopuścić też trochę młodości. Zgodzono się nie bez oporów z zastrzeżeniem, że biorę odpowiedzialność w razie wpadki. No to sam napisałem piosenkę. Najbardziej bałem się reakcji zza wschodniej granicy. Na wszelki wypadek oparłem całość na kanonie muzyki ludowej tak, że sama muzyka była bardzo „poprawna”, wigoru miała jej dodać aranżacja. Za tekst zabrał się wytrawny autor Kazimierz Winkler, ale mijały dni, a on dawał wymijające odpowiedzi. Wtedy pomyślałem o Andrzeju Bianuszu. Publikował w „Szpilkach”, był redaktorem od spraw rozrywki w telewizji. No i on stworzył obrazek takiej współczesnej dziewczyny. Chcieliśmy ją nazwać „Malowana lala” ale taka była już zarejestrowana w ZAiKS-ie. Stąd „Malowana Piosenka”.
Było wiadomo, że grać będą Czerwono-Czarni, a śpiewać Karin Stanek. To była odważna decyzja. Karin była dość słabym wzorem dla ówczesnej młodzieży. Nie miała matury, ani tym bardziej dykcji, śpiewała z wyraźnym śląskim akcentem. No, ale Marek Sart „wziął odpowiedzialność”. Choć to jeszcze nie był koniec kłopotów. Ranga festiwalu zobowiązuje, nie mieściło się w głowach, że piosenkarka może wystąpić w spodniach, w butach bez obcasów, więc postanowiono ubrać artystkę w sukienkę z falbankami, grzecznie uczesać. To doprowadziło Karin do skrajnej rozpaczy, ba histerii. Szlochy i płacze spowodowały, że wreszcie odstąpiono od „świetnego pomysłu”. Widownia już na wstępie zareagowała owacyjnie, choć także wybuchem wesołości, kiedy okazało się, że artystka to filigranowa dziewczyneczka z kucykami na głowie i wielką, o wiele za dużą dla niej gitarą. Ale kiedy zaczęła śpiewać....
– Już tańczyłam, rozbawiłam się i zapomniałam o wszystkim, wspomina w książce „Malowana lala”. Wtedy nadeszła solówka, tu chwyciła mnie trema... bałam się pomyłki, a po drugie przypomniałam sobie, że koncert jest transmitowany przez telewizję... Na szczęście skoncentrowałam się i wszystko poszło gładko.
I to jeszcze jak gładko. Prowadząca koncert Irena Dziedzic nie mogła przez wiele minut uporać się z rozszalałą widownią, choć konserwatywne jury, potraktowało ten występ jako „kulturową ciekawostkę” i jak można było się spodziewać, żadnej nagrody, ani wyróżnienia piosence nie przyznało.
Nieuniknione jednak się zbliżało. Wejście big beatu na wielkie estrady miało odmienić polską muzykę. I samą Karin. Następnego dnia, pisała, nie mogłam pokazać się na ulicy, wszyscy szeptali „popatrz, malowana lala”. I tak zostałam Malowaną Lalą[2].
1. |
|
2. |
Halber, Adam |