Tytuł: |
W moim magicznym domu |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1981 |
Żebym lepiej zrozumiał klimat tej piosenki Magda Czapińska zaprosiła mnie na przejażdżkę. „Na Żoliborzu są ulice takie śliczne” pisał mistrz Konstanty, no i teraz ja miałem „takie śliczne” żoliborskie, a ściślej bielańskie uliczki obejrzeć oczami poetki. I wysłuchać następującej opowieści:
Tu są takie magiczne uliczki, kiedyś oświetlane gazowymi latarenkami. Są domki w ogródkach, koty, ptaki, bluszcz, winorośl. Całe życie były u nas psy, więc dużo z tymi psami spacerowałam. Uwielbiałam szczególnie ten moment, kiedy zapalają się latarnie, a w oknach światła. I miałam takie ulubione domy przed którymi przystawałam. Bardziej wyobrażałam sobie co tam się dzieje za tym bluszczem, za firanką, niż podglądałam. Uważałam, że centrum Wszechświata znajduje się w domu każdego z nas. I pomyślałam, że nie zdajemy sobie sprawy, jak to jest ważne miejsce. Z tego powstał ten tekst. Może by i go nie było gdyby nie „spadł” na mnie początek refrenu. Po prostu pojawiły mi się w głowie słowa „w moim magicznym domu wszystko się zdarzyć morze, same zmyślają się historie, sam się rozgryza orzech”. No i do tego refrenu trzeba było dopisać ciąg dalszy. A ten ciąg dalszy, to już obrazki z życia. Zaczynam od słów „w dziurawym bucie mieszka mysz”. Ten but zmyśliłam, ale mysz była prawdziwa. Mieszkała u mnie, była bardzo nieśmiała, chowała się przede mną, unikała kontaktu. Bała się mnie i nie przychodziło jej do głowy, że ja jej nie zrobię krzywdy. A ja jej chciałam dać chleba i sera i pogadać z nią, tylko żeby się tak nie chowała po kątach. I o tym jest pierwsza zwrotka. Potem jest o kocie Macieju. Cóż to był za rozbójnik, oprócz tego najbrzydszy z kotów jakie kiedykolwiek miałam. Znalazłam go i jego brata umierających w ogródku, wyleczyłam, zadbałam ale on był takim niewdzięcznikiem, że oddałam go w końcu koledze, który miał dom z ogrodem. Kolega po tygodniu przywiózł mi go z powrotem, ale kot Maciej zrozumiał, że jesteśmy dla siebie stworzeni, padł mi w ramiona i od tamtej pory rozpoczęła się wielka miłość.
To już wiemy skąd taki tekst, w jakiej atmosferze i „okolicznościach przyrody” powstawał. W tamtym czasie (koniec lat siedemdziesiątych) Magda Czapińska miała niepisaną umowę z Marylą Rodowicz, że jeśli napisze coś ciekawego przekazuje to Maryli, a ta ma coś w rodzaju prawa pierwokupu. Podobnie było i w tym przypadku. Panie nie utrzymywały z sobą aż tak bliskich, codziennych kontaktów, więc tekst został włożony do koperty, wysłany na adres domowy piosenkarki i... słuch o nim zaginął. To znaczy pani Magda gdzieś na mieście usłyszała, że Maryla ma zamiar śpiewać piosenkę „o tym kocie”, ale mijały miesiące, a piosenki nie było. Gdzieś tak po półtora roku (w 1981 r.) Telewizja zwróciła się z propozycją nagrania programu poświęconego twórczości naszej poetki.
Nie pisałam do szuflady, chciałam jednak pokazać co u mnie nowego – wspomina pani Magda. Mówię więc redaktorce, że Maryla myśli o piosence z moim tekstem. Redaktorka zadzwoniła i powiada, że Maryla jest w Związku Radzieckim, będzie tam wiele miesięcy i nie ma szans na to, żeby to nagrała.
Do dziś pozostaje tajemnicą jak Pani Redaktor „wyrwała” Maryli ten tekst, w każdym razie wrócił on do autorki, choć precyzyjniej byłoby powiedzieć, że pozostał w dyspozycji autorów programu. Należało tylko dopisać do niego muzykę i znaleźć wykonawcę. Wybrano młodziutką Hannę Banaszak i współpracującego z nią Janusza Strobla. Jak Strobel, to wiadomo, że będzie bossa nova. I była.
Terminy były tak napięte, opowiada Magda Czapińska, że nikt mnie nawet nie pytał czy zgadzam się na Hanię i muzykę Janusza. Zresztą pośpiech sprawił, że musiał napisać ją w kilkadziesiąt godzin od złożenia zamówienia. W każdym razie kiedy usłyszałam gotowe już nagranie wiedziałam, że to jest najwłaściwszy „klucz” do mojego tekstu. Że każde inne podejście zabrzmiałoby nie tak. No i ta aranżacja. Przecież tam jest tylko gitara (po wielu latach dowiedziałam się, że wcale nie gra na niej Janusz, który napisał piosenkę i wyjechał pozostawiając rolę akompaniatora Krzysiowi Wolińskiemu), kontrabas i Hania grająca na... paznokciach.
To jest chyba moja najbardziej ukochana piosenka. Do dziś uważam, że najważniejsze to mieć swoje miejsce, choćby i najskromniejsze, gdzie można usiąść z kotem na kolanach, żeby było naszą kryjówką o którą trzeba dbać. I jeszcze, że wszystko co ważne rozgrywa się w nas. Sam się rozgryza orzech[3], [4].
1. |
|
2. |
http://teksty.org |
3. |
Halber, Adam |
4. |
http://www.angora.pl |