Tytuł: |
Już nie ma dzikich plaż |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1985 |
Opowiadała mi Irena Santor, że już po nagraniu piosenki Już nie ma dzikich plaż spotkała Agnieszkę Osiecką, ta powiedziała: to jest tekst w moim klimacie, to ja powinnam go napisać. Gratuluję autorowi. Taki komplement, z takich ust to doprawdy zaszczyt. Ów pochwalony autor nazywa się Krzysztof Logan-Tomaszewski i rzeczywiście w połowie lat osiemdziesiątych miał nie tylko erupcję talentu, ale i dużo szczęścia. Choć ci, którzy znają Krzyśka wiedzą, że znacznie owemu szczęściu pomaga jego siła przebicia i pewien rodzaj trochę dziecięcej, natarczywości..
Opowiada autor: Był 1985 rok, maj, za oknem widać było pierwsze pąki drzew na gałęziach, a ja siedziałem na ul. Reymonta w nowym M-3. Jak łatwo złapać wenę do pisania, gdy głód skręca kiszki, a na świecie Wiosna! Patrzyłem na pożółkłe fotografie mojej Mamy, kiedyś przepięknej dziewczyny (na zdjęciu z lat 60-tych nosiła bluzkę w poprzeczne biało czarne paski – dziś ta moda powróciła, bo słomkowe kapelusze, spodnie z materiału zamiast jeansów także), i nagle wprost z mojego rękawa, zaczęły wypadać całe zdania... Widziałem siebie – młokosa, czy sztubaka, młodzika, raczej szczawia, który wędruje dziką plażą w Międzyzdrojach, Karwii, a może w Ustroniu Morskim, lub Jastarni. Można było wtedy iść, iść kilometrami i nie spotkać żywej duszy. Linijka za linijką, zdanie po zdaniu. Napisałem jedno canto, potem drugie, trzecie i pół refrenu.
Puste plaże Juraty
Zasnęły kosze już
Tylko facet zawiany
Podpiera nosem słup.
Miałem w sercu potężną dawkę melancholii, na pewno tęskniłem za czymś nieokreślonym, niesprecyzowanym. Melancholia to najlepsza dla mnie motywacja do pisania. Musiało być jej sporo w mojej marzycielskiej duszy zatwardziałego romantyka, wychowanego na Tuwimie, kochającego poezję Kofty, wiernego słuchacza Radia Luxemburg z lat 60-tych. Pomysł „szlagwortu” przyszedł mi do głowy w jednej chwili.
Już nie Ma Dzikich Plaż
Na których zbierałam bursztyny
Gdy z psem do ciebie szłam
A mewy ósemki kreśliły, kreśliły...
Jak się ma takie przekonanie, że napisało się szlagier, szuka się dla niego najlepszego kompozytora i wykonawcy. Zacznijmy od kompozytora. Padło na Czesława Niemena. Ten wziął tekst złożył obietnicę w rodzaju „spróbuję coś wymyślić”, po czym przez kilka tygodni się nie odzywał. Ale nie takie numery z Krzyśkiem, dopadł gdzieś kompozytora i wydusił z niego następujące przyznanie się do porażki „wiesz nie mogę nic napisać, wychodzi mi walczyk”.
Spróbował nasz autor szukać na przeciwstawnym biegunie, choć ciągle na najwyższej półce. Dopiero co zakończył działalność wokalny zespół Novi Singers. Jeden z jego członków, Ryszard Szeremeta, wszechstronnie wyedukowany jazzowy kompozytor i wytrawny aranżer, zaczynał robić karierę w Polskim Radio. Czy jazzman sprosta wyzwaniu napisania przebojowej ballady? Okazało się, że po trzech dniach od złożenia zamówienia, nie dość, że kompozycja była zakończona, to jeszcze zdążył nagrać podkład muzyczny.
Pierwszy sygnał, że oto powstał przebój wysłał… malarz pokojowy.
Pamiętam to doskonale, ten moment – wspomina Krzysztof Logan-Tomaszewski. Malarz kończył malować drugi pokój, więc zawołałem, go, dałem do ręki słuchawkę, aby ocenił przyszłą piosenkę. Gdy uczynił to, spostrzegłem, że wystukuje zachlapanym farbą czubkiem buta rytm i nuci melodię. To było to!!!
Teraz dla „tego” trzeba było znaleźć wykonawcę, a dokładnie wykonawczynię. Oczywiście też z najwyższej półki. Zadzwonił do mnie Ryszard Szeremeta – opowiada pani Irena Santor i pyta, czy nie moglibyśmy się spotkać, bo ma propozycję, która chyba mnie zainteresuje. Wpadłby z autorem tekstu Krzysztofem Tomaszewskim. Oczywiście wiedziałam kim jest kompozytor, w ogóle podziwiałam zespół Novi Singers, więc miałam świadomość wysokiej marki. O Tomaszewskim wiedziałam tylko tyle, że jest synem znanego dziennikarza sportowego. Zaprosiłam panów do siebie, a oni, co było wielką rzadkością, przynieśli profesjonalny playback. Posłuchałam, przeczytałam tekst i wiedziałam, że to „moja” piosenka. Mój styl, mój nastrój. Po trzech dniach gotowe było nagranie, po następnych trzech miałam koncert (chyba?) w Mławie. Postanowiłam sprawdzić reakcję słuchaczy. Był zachwyt.
A potem liczne wersje od ryzykownego, ale przecież brawurowego duetu Santor-Kukiz, poprzez nie mniej intrygujący Lidia Stanisławska-Krysztof Cugowski, solowe wykonanie Lidki, jazzująca interpretacja Marka „Tamerlaina” Sośnickiego z Tomaszem Szukalskim na saksofonie. W sumie kilkanaście wykonań.
No, a potem prawie cała płyta trójki Santor-Szeremeta-Tomaszewski, a na niej wcale nie mniej interesujące piosenki. Ale o tym może przy innej okazji[2].
1. |
|
2. |
Halber, Adam |
3. |
http://www.angora.pl |