Tytuł: |
Nie liczę godzin i lat |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
W 1981 r. rozstali się Andrzej i Eliza. Nie będziemy dochodzić, czy najpierw rozstali się artystycznie, a potem jako małżeństwo, czy też było na odwrót, w każdym razie Eliza Grochowiecka, jak mówi Andrzej „zrejterowała” i wyjechała do Niemiec, a on został bez pary, za to z dziewięcioma osobami, które tworzyły ekipę zespołu. Poczucie odpowiedzialności za kolegów, opuszczenia, beznadziei. Marazm. Nawet nie chciało mu się zastanawiać co dalej. Nagrał, o czym nikt chyba nie pamięta, trzy piosenki z Perfectem, postawiono je gdzieś na półce, i dalej nic.
Nie wiedziałem co z sobą robić, opowiada Andrzej Rybiński, i wtedy spotkałem Wojtka Trzcińskiego. On sam był w tamtym czasie poza muzyką, ale był świetnym dyrektorem polskiego oddziału wytwórni kreskówek Hanna-Barbera. Wojtek zaczął mnie mobilizować. „Kurde, Andrzej zrób coś”. Za jakiś czas zadzwonił i znów „Andrzej, kurde weźże się za siebie, dlaczego ty nic nie robisz?” Nie miał w tym żadnego interesu, to była życzliwość w czystej postaci.
No i wziął się nasz bohater do roboty. Partnerem w tym znoju miał być autor tekstów, Marek Dagnan. Andrzej nie rozstawał się z gitarą, wspomina. Przychodził do mnie, włączaliśmy magnetofon i nagrywaliśmy różne jego pomysły. Potem ja to przesłuchiwałem i jeśli coś zwróciło moją uwagę zabierałem się do tekstu. Ale raz zdarzyło się, że on zagrał melodię, a ja mu od razu powiedziałem „nie liczę godzin i lat” tak będzie nazywać się ta piosenka i od tych słów będzie się zaczynać refren. A potem już poszło. Przy czym wbrew pozorom nie był to bynajmniej portret Andrzeja, który jeśli nawet nie liczył czasu, to nie dlatego, że był szczęśliwy, a dlatego, że tkwił w takiej, jakiejś apatii. To „nie liczę godzin i lat” to raczej propozycja pewnego światopoglądu, który moim zdaniem warto było upowszechnić.
Piosenka wydała się na tyle sympatyczna, że zgłoszono ją w 1983 r. do konkursu opolskich premier. Została przyjęta.
Zbliżał się czas festiwalu, opowiadał Andrzej Rybiński. Wtedy próby rozpoczynały się już w poprzedzający imprezę, piątek, ale ja byłem w takim stanie, że jeszcze w poniedziałek siedziałem w domu. Nie wierzyłem w jakiekolwiek powodzenie, nie chciałem widzieć się z ludźmi, niechętnie myślałem o spotkaniu z publicznością. Uważałem, że skończyła się pewna epoka. Andrzej i Eliza, to było całe moje życie i nie miałem ochoty, a może bałem się, rozpoczynać następne. Wreszcie moja żona Jola, o czwartej rano mówi „dosyć tego! Masz tu spakowane rzeczy, bierz gitarę, wsiadaj do samochodu, jedź do Opola”. Przyjechałem, troszkę kryłem się po kątach, ale po pierwszej próbie z grupą wokalną Familia i orkiestrą okazało się, że to całkiem fajnie wychodzi. Ludzie się do mnie uśmiechają, podnoszą kciuki w górę, cały ten zły nastrój zaczął się rozpływać, pojawiła się odrobina optymizmu.
Po koncercie premier najpierw głosowała publiczność. W ścisłej czołówce „Szklana Pogoda” – Lombardu, „Hotel Patria na godziny” – Jacka Skubikowskiego i Andrzej Rybiński ze swoją piosenką. W rezultacie zajął miejsce po Lombardzie. Następnego dnia ogłoszono werdykt jury profesjonalnego „Szklana Pogoda” i „Nie liczę godzin i lat” ex equo główna nagroda.
Pamiętam ten powrót do domu, mówi Andrzej Rybiński, ja niestety za kierownicą, a z tyłu rozbawiony Jacek Skubikowski i jego muzycy. Długo trzeźwy nie byłem, kiedy przyjechałem do domu czekał na mnie komitet powitalny a w nim żona, mały syn Kacperek, Alek Nowacki, Wojtek Trzciński. Wszyscy sąsiedzi z bloku uśmiechali się do mnie, pozdrawiali, gratulowali. Czuło się, że byli dumni z tego, że mieszkają w jednym domu ze zwycięzcą Opola. Tak po Opolu ’83 jednak rozpoczął się nowy rozdział w życiu Andrzeja Rybińskiego. Zawdzięczał go talentowi swojemu i Marka Dagnana, ale także wsparciu żony i Wojtka Trzcińskiego, który choć produkował filmy rysunkowe, ciągle był sercem przy muzyce[1].
1. |
Halber, Adam |