Tytuł: |
Dzięcioł i dziewczyna |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1969 |
Nie wiem czy dzisiejsi romantyczni młodzi ludzie sięgają jeszcze po poezje Tuwima, czy Gałczyńskiego. Bardziej podejrzewam ich o Bursę, Wojaczka, a najmłodszych może o Jasia Kapelę, ale „za moich czasów”… Za moich czasów czytywało się Skamandrytów, Pawlikowską-Jasnorzewską i przede wszystkim wspomnianego Mistrza Ildefonsa. Z tej miłości do poety powstała niejedna piosenka, a dzisiejsze opowiadanie będzie dotyczyć nie tyle piosenki, co… przeboju.
Adam Sławiński: kiedy studiowałem muzykologię, w połowie lat pięćdziesiątych zorganizowano nam objazd po krajowych scenach operowych. Tłukliśmy się pociągami po całej Polsce, no i oczywiście dla zabicia nudy jedni grali w karty, czy w szachy, inni zabawiali się rozmową, jeszcze inni zajmowali się lekturą. Szczególnie jedna z naszych koleżanek imieniem Natalia nie rozstawała się z tomikiem wierszy, z wielkim zapamiętaniem, go studiując. Zaintrygowani, bowiem czytelnictwo pochłaniało ją bez, reszty spytaliśmy wreszcie „Co ty tam czytasz Natalio?” – Gałczyńskiego odpowiedziała uśmiechnięta. Tak, ten obrazek zaczytanej Natalii, która chyba identyfikowała się ze „Srebrną Natalią” z wiersza, tak nas poruszył, że zrobiła się moda na Gałczyńskiego, z której mówiąc szczerze, do dziś nie wyrosłem (to prawda, nasza rozmowa była gęsto „inkrustowana” fragmentami poezji – przyp. red.).
Mój kontakt z poetą miał także aspekt, że tak powiem, metafizyczny. Po ukończeniu studiów, wynajmowałem na Pradze lokum u mojego kolegi Witka Sebyły. Jego ojciec Władysław, był poetą, zginął w Katyniu. No i podczas którejś rozmowy, pani Sebyłowa opowiedziała, że w pokoju, w którym mieszkam, odbywały się, zakrapiane, spotkania poetów, to znaczy jej męża i Mistrza Konstantego. Ta wiadomość, znacznie umocniła moje zainteresowanie jego poezją. Zresztą wiersze te dla mnie były jakimś rodzajem muzyki, układały się w melodię.
Przenieśmy się do 1969 r. Nasz bohater już nie mieszka w magicznym pokoju na Brzeskiej, a wręcz przeciwnie, w maleńkiej kawalerce, za to w Śródmieściu, naprzeciwko hotelu Grand. Przy łóżku, a jakże, tomik Gałczyńskiego, bowiem przyjemnie przed snem przenieść się w odrealniony świat wierszy.
No i wtedy, po raz pierwszy natknąłem się na ten utwór „to fajna taka satyra na premiera”, pomyślałem – wspomina kompozytor. I od razu przyszła mi do głowy melodia. Taka „ogólno wojskowa” z przytupem, troszkę przedwojenna, troszkę Poszla_Karolinka z transakcentacjami (to sztuczne przeniesienie akcentu z właściwej sylaby na inną. W „Karolince” śpiewa się „do Gogolina” – przyp. red.). Jednocześnie jednak zadałem sobie pytanie „czy to przejdzie?” i nie mając dobrej odpowiedzi położyłem się spać nie zanotowawszy żadnej nuty. Nazajutrz przyszła Maryla…
u na chwilę przerwijmy, tę opowieść, żeby przypomnieć, że Maryla Rodowicz, na początku kariery, w filmie „Kulig” zaśpiewała trzy piosenki skomponowane przez Adam Sławińskiego, z których „Zakopane” i „Jeszcze zima” zdobyły spore powodzenie. Miała więc zaufanie do kompozytora. Wracajmy jednak do opowiadania Adama Sławińskiego.
Nazajutrz przyszła Maryla i pyta, czy czegoś bym dla niej nie miał. „Może bym i miał”, odpowiedziałem. Umówiliśmy się na spotkanie przy fortepianie w mieszkaniu państwa Wilczków, na ulicy Narbutta.
I tu rozmijają się relacje kompozytora i Maryli Rodowicz. Przyznam, że jej wersja wydaje się dużo bardziej atrakcyjna i to ją zdecydowałem się Państwu przedstawić.
Adaś mieszkał w jakiejś mikroskopijnej „kanciapie”, nie było tam miejsca na nic, tym bardziej na jakikolwiek instrument. W tym czasie spotykał się z Krysią Kisielewską, córką krytyka i kompozytora muzyki poważnej Stefana Kisielewskiego. W ich mieszkaniu oczywiście stał fortepian. Zostałam więc zaproszona do przyszłych teściów Adasia, ale ten krępował się w takiej „atmosferze” zagrać coś tak trywialnego, jak „dzięcioł w drzewo stukał”. Nie wiedząc jak wybrnąć z niezręcznej sytuacji wydusił z siebie „przepraszam cię, będę grał cicho”.
Maryla wzięła tekst, przepisany na maszynie przez kompozytora, natychmiast, bez trudu zapamiętała melodię i tyle ją widziano.
Któregoś dnia, otwieram radio – wspomina kompozytor i słyszę moją piosenkę, ale za to w jakiej brawurowej oprawie? Otóż Maryla wzięła swoich gitarzystów, zatrudniła Asocjację Hagaw, do roli strażackiej orkiestry dętej, wymyśliła sobie sposób na taką pastiszową interpretację i z uznaniem mogę powiedzieć, że ta zaskakująca aranżacja jest jej autorstwa.
Piosenka przyniosła mi kilka satysfakcji. Po pierwsze to najłatwiej zarobione pieniądze w moim życiu, po drugie świadomość, że dopóki będą istnieli premierzy ten kawałek będzie grany. I słuchany[2].
1. |
|
2. |
Halber, Adam |
3. |
http://www.angora.pl |