Tytuł: |
Nie wiem czy to warto |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
Po raz pierwszy Krzysztof Dzikowski usłyszał swój tekst „przez radio” na początku lat sześćdziesiątych. Był wtedy studentem polonistyki, tworzył dla studenckich kabaretów, ale to była amatorska robota, a tu… radio. Tekstem opatrzona była piosenka zatytułowana „Nie rzucajcie kelnerki”, do nagrania zakwalifikował ją sam wszechwładny Szpilman_Wladyslaw_(Al_Legro), muzykę napisał Tadeusz Prejzner zaś wykonywał ją Bogdan Czyżewski.
Od tej pory Krzysiek zaczął „kręcić się” przy radiu. Z tego „kręcenia” wyszły liczne znajomości, ale jedna z nich miała się okazać brzemienna w skutki. Otóż wśród poznanych dziennikarzy był Mateusz Święcicki, znawca i propagator jazzu, ale także kompozytor. Na jego ręce zespół Czerwono-Czarnych złożył zamówienie na piosenkę młodzieżową dla odkrytej w wyniku Festiwalu Młodych Talentów, Kasi Sobczyk. Święcicki piosenkę skomponował, zaś o tekst poprosił „kręcącego się” po redakcji Krzysztofa Dzikowskiego. Powstał łzawo-sentymentalny kawałek zatytułowany „Był taki ktoś”, który, jak nieco starsi czytelnicy wiedzą, stał się sporym przebojem.
W każdym razie, jako pełnoprawny współpracownik został Krzysztof Dzikowski w 1964 r. zaproszony przez Czerwono-Czarnych do Kudowy Zdroju. Tam, odbywał się tak zwany obóz artystyczno-kondycyjny.
Nie zdążyłem się jeszcze dobrze rozpakować, wspomina autor, kiedy zaczepił mnie Zbyszek Bizoń
– Dobrze, że już jesteś – powiada. Mam tu taki utwór dla Kasi Sobczyk. Genialny, dzieje się w nim, kotłuje, eksploduje. W dodatku wymyśliłem świetną solówkę, gram ją (na saksofonie, bowiem był saksofonistą przyp. Adam Halber) unisono z gitarą. No bomba. Bierz się do roboty. I, żeby to było dramatyczne.
Może się kotłuje, ale jak zawrzeć dramat w piosence utrzymanej w rytmie walczyka? W dodatku nie bardzo służyło mi stołówkowe jedzenie, marnie się czułem. Minął cały dzień, nie mam żadnego pomysłu, a koledzy dopytują co z tekstem. Czułem, że mi nie idzie, a i nastrój niedobry przez to menu, więc się wykręcam, że może wrócę do domu, może w Warszawie coś mi przyjdzie do głowy. Na, to oni, że nie, że tu, że są wszyscy gotowi, że przyjechali przygotowywać nowy repertuar. Obserwował to wszystko Jurek Kosiński (ale nie ten od „Malowanego Ptaka” przyp. Adam Halber kierownik zespołu. Wziął mnie na bok i mówi:
– Krzysiu, musisz to zrobić. Masz tu butelkę gruzińskiego koniaku, na górce jest „Altanka Szopena” idź tam, stwórz sobie odpowiedni nastrój i nie wracaj bez tekstu.
Poszedłem po kolacji, nadeszła noc, ja za pomocą popijanego „z gwinta” gruzińskiego koniaku „stwarzam odpowiedni nastrój”, w koło pusto, jedyne słowa jakie przychodzą mi do głowy to „nie wiem, sama nie wiem”, ale o czym „nie wiem” nie wiedziałem. W każdym razie przysnąłem. Obudziło mnie zimno, więc mimo zastrzeżeń Kosińskiego (nie wracaj bez tekstu!) postanowiłem wrócić do naszego ośrodka. Po drodze wszakże dostrzegłem oświetlone okna w jakimś domu wczasowym. Była czwarta, a tam właśnie kończył się wieczorek zapoznawczy. Wszedłem, żeby się trochę ogrzać i może coś zjeść, a tu bardzo miła kelnerka postanowiła zatroszczyć się o zbłąkanego wędrowca. Nakarmiła, napoiła, a także… przenocowała w swoim służbowym pokoiku na poddaszu. W każdym razie to „bliskie spotkanie trzeciego stopnia” znacznie poprawiło mi nastrój i wzmogło inwencję twórczą, na tyle, że jeszcze tego samego dnia wiedziałem, to czego nie wiedziałem w nocy i tekst ukończyłem. Po południu Zbyszek przećwiczył to z Kasią, wieczorem próba z zespołem i tak narodził się, jak się miało okazać, przebój.
Okazało się w następnym roku na festiwalu w Opolu. Utwór dostał pierwszą nagrodę w kategorii „piosenka rozrywkowa” i zgodnie z regulaminem, miał reprezentować Polskę, na festiwalu sopockim. Tymczasem skończyło się skandalem. Decydenci w Ministerstwie Kultury stwierdzili, że „Nie” i nie specjalnie nawet starając się uzasadnić decyzję zakwalifikowali do konkursu utwór „Nic dwa razy się nie zdarza”. Sytuacja zrobiła się niemiła, tym bardziej, że w Sopocie pojawiła się i Kasia Sobczyk, do końca wspierana przez dziennikarzy namawiających organizatorów na coś w rodzaju „dzikiej karty”, czyli dopuszczenia do ko kursu bez eliminacji. Nie udało się.
Nie było za to skandalu, kiedy piosenkę tę nagrał Czesław Niemen. W czasie jakiejś rozmowy, wspomina Krzysztof Dzikowski, powiedział, że on by tę piosenkę wziął. No i bez żadnych uzgodnień z nami, wziął. Sam zmienił tekst z żeńskiego na męski i nagrał z Akwarelami. Nie zrobiliśmy z tego afery, bo bardzo dobrze nagrał i zupełnie inaczej to zabrzmiało.
Ja dodam tylko, że moim zdaniem „zupełnie inaczej to zabrzmiało”, kiedy w 1996 r. utwór ten w filmie „Matka swojej matki” zaśpiewała Krystyna Janda. Po wielu latach od premiery, okazało się, że Dzikowski napisał dramatyczną skargę porzuconej kobiety. Tylko do tej pory nikt tego dramatu nie umiał wydobyć[1].
1. |
Halber, Adam |