Tytuł: |
N’Avoie |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1993 |
W pierwszym okresie istnienia zespołu Wilki, Robert Gawliński miał zwyczaj oryginalnie tytułować swoje piosenki. Z jednej strony może był to celowy zabieg socjotechniczny, bo przyznają Państwo, że to co dziwne zwraca uwagę słuchacza, z drugiej świadczyło o erudycji młodego autora. Mieliśmy więc hebrajski tytuł („Eli Lama Sabachtani”), angielski tekst („Son_of_the_Blue_Sky”). Tu był „Aborygen”, „Rachela”, czy „Cherman”, tam ktoś o tajemniczym imieniu „N’Avoie”. Tajemniczym do teraz, bowiem przyszedł czas na rozwiązanie zagadki.
Piosenkę, tę Robert zalicza do tak zwanego nurtu hipisowskiego. Choć w czasach Dzieci Kwiatów, nasz bohater przekraczał dopiero granicę między przedszkolem, a szkołą podstawową, to jednak hipisowska ideologia, tkwiła w nim mocno i wyartykułowała się w słowach: „zbudujemy nowy świat, który nie będzie miał już wad” i „pokochamy księżyc i w końcu będzie czas na wszystko”. Tekst zresztą jest bardzo lakoniczny, ale w końcu chodzi głównie o to, żeby wykrzyczeć, czy w tym wypadku raczej, wyśpiewać hasła. Takie, jak powyższe.
I jeszcze radość życia i miłości.
To było chyba w 1986 r., wspomina Robert. Kończyła się era mojego zespołu Madame i strasznie chciałem już uciec od takich trytonowych i półtonowych harmonii. Byłem szczęśliwy, zakochany i miałem ochotę biegać i śpiewać wesołe piosenki. Może nawet i głupawe czasem. Dużo czasu spędzałem wtedy u Moniki (od dwudziestu trzech lat jest Moniką Gawlińską – przyp. red.), a właściwie w mieszkaniu jej rodziców. To było skromne M 2 na warszawskiej Pradze. Monika jako zbuntowana punkowa małolata miała malutki pokoik z pobazgranymi ścianami, a w nim tapczanik i półkę na książki. A na niej tomiki Wojaczka, Bursy, Hłaski. To były i moje ulubione lektury, więc miłość miała solidne podstawy. No i któregoś dnia, po jakimś takim miłym „mizianiu” (cokolwiek to znaczy? – przyp. red.), wziąłem do ręki gitarę i … to był taki niekontrolowany impuls. Takie rzeczy powstają, żeby wyrazić radość. No i narodziła się piosenka i jej bohater N’ Avoie. To słowo przyszło mi do głowy i wydało się tak dźwięczne i melodyjne, że już potem nie chciałem go zmieniać.
Owo „potem” nastąpiło sześć lat później, kiedy opromieniony sławą pierwszego albumu zespół Wilki nagrywał kolejną płytę. A mówiąc szczerze, mogło w ogóle nie nastąpić, bowiem Robert Gawliński, nigdy nie planował nagrania i wydania tego utworu, ale pewne okoliczności…
Drugi album „Przedmieścia” przygotowywaliśmy w klubie Hybrydy – wspomina. Przygnębiające, dołujące podziemia i my jak jacyś katorżnicy, „rzeźbimy” propozycje do nagrania. Jedyne wyjście „na powierzchnię” do baru „proszę cztery piwa”, albo żeby coś zjeść i znów na dół do tej piwnicy. Mieliśmy dwa tygodnie na przygotowanie materiału na płytę. To było bardzo stresujące. Gdzieś tak w połowie pracy, wszyscy dostaliśmy straszliwego „doła” i wtedy przyszło mi do głowy, żeby trochę rozruszać chłopaków. „Zagrajmy może taki wariacki numer” zaproponowałem. Na „gębofonie” zamarkowałem trąbeczki, które potem tak świetnie zagrał Robert Majewski, nasz perkusista wychowany w Afryce Marcin Szyszko, natychmiast podchwycił, zaczął grać jakieś takie karaibsko-bałkańskie bębny. Marek Chrzanowski miał przebłysk geniuszu zagrał wspaniały pochód basu, potem improwizację. Był też Robert Brylewski (ex Kryzys, Izrael, Armia – przyp. red.), zaprosiliśmy go żeby śpiewał z nami chórki i zagrał na gitarze. No zaskoczyło. Bawiliśmy się tym, weseliliśmy, przez resztę dnia.
W sumie podczas sesji wieńczącej owe katorżnicze próby nagrano kilkanaście utworów. Robert uważał, że to za dużo na jedną płytę, więc w wytwórni zdecydowano się przy okazji „zagrać na nosie” piratom. Otóż nagrany materiał wydano na CD i na kasecie magnetofonowej. Numer miał polegać na tym, że każda z tych edycji różniła się o dwa utwory. Jak się okazało zabieg piractwu nie zapobiegł, ale z pewnością zwiększył sprzedaż legalnych wydawnictw. W każdym razie i na płycie i na kasecie znalazł się „N’ Avoie”. Nie miał być przebojem. Nie umieszczono go na singlu, nie nakręcono teledysku, ale wpadł w ucho Marii Szabłowskiej, która zaczęło go lansować na antenie radiowej „Jedynki”, no i zrobił się przebój lata 1993.
Na koniec trzeba wyjaśnić Państwu, kto to jest „N’Avoie”. Otóż po przeczytaniu powyższego nasuwa się jedna odpowiedź. To „wymiziany” (cokolwiek to znaczy?) Robert Gawliński[1].
1. |
Halber, Adam |
2. |
http://www.angora.pl |