Tytuł: |
Dwadzieścia lat, a może mniej |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
|
Data powstania: |
1974 |
Z końcem lat sześćdziesiątych domykał się „złoty okres” w historii zespołu Czerwono-Czarni. Po kolei odchodziły największe gwiazdy Karin Stanek, Toni Keczer, małżeństwo Kasia Sobczyk i Henryk Fabian. Te więzi między wokalistami i zespołem muzycznym rozluźniły się, gdy grupa poświęciła się wielkiemu projektowi, jakim była „Msza Beatowa” skomponowana przez Katarzynę Gaertner. Zrezygnowano w niej z solistów, co sprawiło, że ci zrezygnowali z zespołu. Właściwie pozostał tylko Jacek Lech i to on brał udział w „filharmonicznych” wystawieniach „Mszy”.
Wreszcie postanowił się usamodzielnić. Założył zespół Nowa Grupa i rozpoczął działalność na własne konto. Niestety jak szybko się zaczęło, tak i się skończyło. Oficjalna wersja mówi, że artysta musiał zrobić roczną przerwę na skutek wypadku samochodowego. Nieoficjalna, choć przecież udokumentowana, opisuje jak to młody kierowca nie zatrzymał się do milicyjnej kontroli, a kiedy doścignięto go wreszcie i zmierzono poziom alkoholu, okazało się, że był dobrze pijany. Historię tę opisały gazety i jak twierdzą wtajemniczeni, Jacek Lech usunął się w cień, żeby sprawa przyschła. Może zresztą te dwa wydarzenia nałożyły się na siebie?
W 1973 r. uznano, że „już można” i rozpoczęło się poszukiwanie repertuaru. Najbliżej było do Katarzyny Geartner. Państwo poznali się bliżej przy produkcji „Mszy”, więc były podstawy do nawiązania współpracy. Przyniosła ona kilka piosenek, z których jedna, pośrednio, jak się zaraz okaże, wpłynęła na karierę naszego bohatera.
Bowiem w ramach kwerendy po twórcach, trafił Jacek Lech i do Janusza Kondratowicza. To on, na początku kariery piosenkarza, napisał teksty do jego przebojów: „Gdzie szumiące topole”, „Do widzenia mamo” i przede wszystkim do „Bądź dziewczyną z moich marzeń”.
Opowiada Janusz Kondratowicz: To był czas kiedy byłem zafascynowany przedwojennym filmem. Co tydzień chodziłem do kina „Iluzjon”, oglądałem te produkcje sprzed kilkudziesięciu lat, nasiąkałem klimatem, nastrojem. To co fascynujące, to fakt, że umieszczano w nich mnóstwo piosenek. Nie były one integralną częścią obrazu, bo potem je nagrywano, wydawano na płytach, wiodły samodzielny żywot. Wiele z nich do dziś. I pomyślałem wtedy, żeby zrobić pastisz takiego starego tanga.
Nie da się ukryć, że asumpt do powstania tekstu dała jedna z piosenek, którą skomponowała dla Jacka Lecha Katarzyna Geartner. Nosiła tytuł „Co jej mogłeś dać”. Autor słów Marek Dutkiewicz (tu występujący pod pseudonimem Wojciech Filipowski) użył bowiem w refrenie charakterystycznego zwrotu:
Nie miałeś nic prócz dwojga rąk. No powiedz co jej mogłeś dać
Chciałeś zabrać ją na inny ląd
W każdym razie opowieść dość dramatyczna, o biednym chłopaku, porzuconym przez dziewczynę, bo inny, jak się można domyślić, miał coś więcej „prócz dwojga rąk”.
Pomyślałem, kontynuuje Kondratowicz, żeby napisać odpowiedź na tamtą piosenkę. Śpiewaną tym razem w pierwszej osobie przez biednego chłopaka, opowiadającego o swoich marzeniach i ich klęsce. Świadomie więc zamieściłem zwroty w rodzaju
Mówiłem, jeśli chcesz, zabiorę cię daleko stąd
Ze sobą tylko weź gorące serce, dwoje rąk
No i żeby nie było wątpliwości, że to naiwny, niedoświadczony człowiek znalazł się w tekście zwrot, który stał się tytułem piosenki „Dwadzieścia lat, a może mniej”.
Zamówiłem muzykę u Piotrka Figla. „To ma być pastisz” – powiedziałem „żart stylizowany na przedwojenne tango, taki troszkę z myszką, nawiązujący do dansingowego klimatu. Pań w piórach i futrzanych narzutkach, panów we frakach i galowych mundurach”. I Piotrek taką muzykę napisał. Nagraliśmy to w Studio Rytm i ... żarty się skończyły. Słuchacze potraktowali tę piosenkę niezwykle serio. Stała się hymnem nieszczęsnych chłopaków na dorobku, biedaków, którzy nie mieli czym zaimponować materialistycznie nastawionym dziewczynom. I nie dało się wytłumaczyć, że to taka konwencja. To było bardzo serio przyjmowane, szczególnie na prowincji.
Tekst teksem, ale i muzycznie trafił kompozytor w klimat. Zaaranżował jak należy. Tu knajpiany saksofon, tu rytm „pod nogę”, krótko mówiąc zrobił się przebój „gastronomiczny”.
Chociaż trzeba dodać, że trafił też na wielką estradę i to w międzynarodowym wydaniu. W 1976 r. podczas festiwalu sopockiego zaśpiewano go aż trzykrotnie podczas Dnia Polskiego. Wybrali ją bowiem przedstawiciele Kuby, RFN-u i Związku Radzieckiego.
Światowej kariery co prawda nie zrobił, ale do dziś przynosi wspomnienia (sprawdzałem wpisy w Internecie) z czasów kiedy się miało „dwadzieścia lat, a może mniej”[2].
1. |
|
2. |
Halber, Adam |