Tytuł: |
Kolorowe jarmarki |
Autor słów: |
|
Autor muzyki: |
Co to się działo? Co się działo? Po wykonaniu tej piosenki na opolskim festiwalu, zasiadający w jury wybitny krytyk Andrzej „Ibis” Wróblewski, podczas głosowania wstał i zgromadzonej publiczności, milionom telewidzów, ale także twórcom i wykonawcy utworu pokazał tabliczkę z cyfrą zero. ZERO!!! Wybuchł skandal, ale tak narodziła się w 1977 r. legenda „Kolorowych jarmarków”.
Podobną opinię o twórczości Janusza Laskowskiego miał wówczas młody i gniewny pracownik naukowy w zakładzie socjologii ośrodka naukowo-badawczego w Koszalinie, Ryszard Ulicki. Swoją dezaprobatę dla twórcy „Beaty” i „Jesiennego liścia” wyraził w miażdżącej, zamieszczonej w lokalnej prasie i na antenie radia krytyce pierwszej płyty Laskowskiego. Tak się jednak złożyło, że na początku stycznia 1977 r. do Koszalina, wraz z zespołem Trubadurzy Janusz Laskowski przyjechał, a po obejrzeniu koncertu Ulicki nie dość, że zmienił zdanie, to zaczęły nim targać wyrzuty sumienia. Kiedy zobaczyłem Janusza, opowiada, kiedy wsłuchałem się w to, co się działo na sali, kiedy widziałem, jak reagowała publiczność i jaki on miał stosunek do publiczności, chciałem się z nim spotkać i jakoś odrobić to, co zrobiłem, jakoś go przeprosić za to co mówiłem o jego twórczości.
Okazja nadarzyła się po niespełna miesiącu. W popularnej audycji Wincentego Stachowskiego, nadawanej przez rozgłośnie koszalińską spotkali się Ryszard Ulicki i Janusz Laskowski. Po tym spotkaniu, powstał napisany w kilkanaście minut, czerwonym, rozlewającym się długopisem, na kartce kratkowanego, podaniowego papieru tekst. Otrzymałem tekst „Kolorowych jarmarków” po ostatnim koncercie trasy z Trubadurami, wspomina Laskowski. Jechałem nocnym pociągiem do Białegostoku. W przedziale byłem sam. Wyjąłem gitarę i po cichu, aby nie przeszkadzać podróżnym zacząłem komponować melodię. Zanotowałem pierwszą zwrotkę, doszedłem do refrenu, ale go nie skończyłem. Położyłem się spać. Po powrocie do domu tekst schowałem do biurka i na długi czas o nim zapomniałem.
Ale nie zapomniał Ryszard Poznakowski. Zarekomendował go Jonaszowi Kofcie, dyrektorowi artystycznemu zbliżającego się opolskiego festiwalu. Ten projektem się zainteresował, zadzwonił do autora, poradził lekko przyciąć słowa refrenu i poprosił o przesłanie piosenki. Ulickiemu tak bardzo zależało na udziale w festiwalu, że bał się powiedzieć, że gotowa jest tylko połowa utworu. Laskowski bowiem nie napisał muzyki. Wydało się, kiedy piosenkarz zaproszony został na przesłuchanie. Zaśpiewał kilka piosenek, ale w pewnym momencie Kofta poprosił:
– Czy mógłby Pan zaśpiewać „Kolorowe Jarmarki”?
Odpowiedziałem, że w ogóle nie pamiętam tego tekstu, opowiada Laskowski, choć zwrotkę szybko sobie przypomniałem. Piosenka nie była jeszcze gotowa, więc zaśpiewałem ją bez refrenu. Jonasz i obecny na przesłuchaniu Andrzej Trzaskowski, okrzyknęli, że to jest to o co chodzi i „kupili” „Kolorowe Jarmarki”. Po powrocie do domu dokończyłem dzieło.
Laskowski początkowo, chciał zaśpiewać piosenkę z akompaniamentem gitary. Trzaskowskiemu wydawało się jednak, że lepiej będzie zrobić z niej pastisz i uparł się, żeby soliście towarzyszyła Asocjacja Hagaw, grająca happy jazz. To nie było dobre połączenie, zniesmaczyło krytyków, ale zachwyciło publiczność i dziennikarzy. Laskowski wyjechał z Opola z nagrodami od widzów i od prasy.
Była w tym czasie w Opolu także Maryla Rodowicz. I ona odkryła potencjał, jaki tkwił w tej piosence. Ładnie poprosiła twórców o zgodę na wykonanie Jarmarków na festiwalu w Sopocie, zgodę z łatwością uzyskała i... zaszalała. Wystąpiła z gitarą i bębnem na plecach, w towarzystwie klaunów, szczudlarzy, kataryniarza i porwała widownię. Ibis Wróblewski odwoływał swój krytyczny stosunek do piosenki, a zachwycona publiczność znów przyznała jej swoją nagrodę. Piosenka zdobyła świat. No, może jedną trzecią świata. Maryla Rodowicz zawiozła ją do byłego Związku Radzieckiego, wydała w wielomilionowym nakładzie na płytach, zaraz potem powstała rosyjska wersja „Raznocwietnych jarmarkow”, którą w jeszcze większych nakładach sprzedał Walery Leontiew.
Myślałem, opowiadał Ulicki, że będę pierwszym radzieckim milionerem, ale kiedy wreszcie zaczęli płacić tantiemy, rubel poleciał tak w dół, że starczyło na kolorowy telewizor Rubin.
Im więcej mija czasu, od pamiętnego opolskiego skandalu, im większą patyną pokrywają się „Kolorowe jarmarki”, tym wydają się ważniejsze dla polskiej kultury. Najładniej ujął to Franciszek Walicki. W swoim liście na trzydziestolecie powstania piosenki napisał tak: To piosenka, która na trwałe utkwiła w mojej pamięci, choć zupełnie nie pasowała do moich muzycznych zainteresowań. Nie jestem dzieckiem nostalgii, ale „Kolorowe jarmarki” i ich tekst, ale także i muzyka przeniosły mnie nagle w świat dwudziestych lat ubiegłego stulecia. W bajkową krainę dzieciństwa spędzonego w rodzinnym Wilnie. Z okien mieszkania przy Placu Łukiskim, co roku obserwowałem słynne wileńskie Kaziuki, najbardziej kolorowe jarmarki, jakie utkwiły mi w pamięci. Pełne pierzastych kogucików, baloników na druciku, cukrowej waty i z piernika chaty. Za chwile wzruszeń, za przypomnienie tamtych lat, za chwile refleksji, składam obu autorom tej niezwykłej piosenki, głęboki ukłon[3].
1. |
|
2. |
|
3. |
Halber, Adam |
4. |
http://www.angora.pl |